20 września 2013

O pewnym hobby i maszynie Silvercrest



Kilka dni temu w blogosferze związanej z tematyką krawiectwa i  handmade iście zawrzało. 
Nowe posty pojawiały się jak grzyby po deszczu, wpisy na forum zasypywały skrzynkę pocztową.
No dobra, może z tym wrzeniem to trochę koloryzuję (chciałam nieco podgrzać atmosferę), z pewnością nie było to to, co działo się z związku z tatarem pewnej znanej firmy i jego testem na żywo autorstwa blogera paei100, ale temat ten ciągle się przewijał to tu, to tam.
Cóż wzbudziło znaczne zainteresowanie wśród blogujących szyjących?
Otóż moi mili Państwo, w Lidlu miały się pojawić maszyny do szycia marki Silvercrest, czyli w opinii wielu internautek i zarazem użytkowniczek owego przybytku, tanie i solidne maszyny do użytku domowego.
Ten, kto w branży nie siedzi (i żeby nie było, nie siedzę w niej i ja - póki co ;-), może nie wiedzieć, że maszyny te podbiły serca domorosłych krawcowych przełożeniem jakości urządzenia do jego ceny.
Ostatnio przeprowadzałam badania rynku, i żadna z maszyn, które mnie interesowały, nie posiadała tylu funkcji, w takiej cenie. Rozważałam zakup Janome 525S, Singera Heavy Duty 5511, bądź Izabelli Łucznika.
Okazja nadarzała się więc niebywała, bo maszyna Silvercrest to nie jest produkt, który regularnie pojawia się w ofercie tej sieci marketów.
Za cenę 329 zł można więc od 19 września 2013 r. nabyć maszynę, która posiada wolne ramię, funkcję szycia wstecz, 33 ściegi użytkowe, czterostopniowe obszywanie dziurki, zestaw 4 stopek, regulację napięcia górnej, a także dolnej nitki. Do tego 3 lata gwarancji - no cud, miód i malina. 
Żal nie brać!
Pamiętając o historiach blogerek posiadających maszynę Silvecrest, w czwartek o godzinie 7.50 żwawo pomaszerowałam pod sklep. 
Już liczba osób oczekujących przed wejściem mnie lekko zmieszała. 
Na otwarcie sklepu czekało już jakieś kilkadziesiąt osób, niczym studenci w autobusie podmiejskim w trakcie Kortowiady, ciasno stłoczonych tuż przed drzwiami. 
Godzina "0" wybiła, drzwi się otworzyły a owa zbita masa ludzka wlała się do sklepu. Podążając coraz szybszym krokiem zaatakowała wszystkie trzy alejki. Pełno kobiet, potencjalnie zainteresowanych - z mojego punktu widzenia - kupnem owej maszyny.
 Pomyślałam tylko, że już po ptakach, pchać się czy walczyć nie będę, trudno, albo kupię albo nie. Zdążyłam już nawet zadzwonić do męża i podnieść pomarańczowy alarm (był planem "B" na zakup maszyny w innym sklepie :-P). 
Poczekałam więc spokojnie aż przepychanki ustaną (niektórzy próbowali wprowadzić wózki) i weszłam z grupą ludzi czekających na wejście w drugiej kolejności. Podeszłam do koszy i oczom nie wierzę - wszyscy grzebią w jakiś ubraniach, maszyn nikt nie rusza. Stoi sobie równiutka kolumna pudełek i nikt, nikt nawet nie spojrzy w ich stronę. 
Wyobraźcie sobie teraz jaki uśmiech pojawił się w tym momencie na moich ustach. O tak, z pełną  prezentacją uzębienia.
Spokojnie podeszłam, wybrałam sobie jedno pudełko + zestaw akcesoriów i ciągle się uśmiechając podreptałam do kasy.








W tle drugiego zdjęcia widać Victorię, ale bezapelacyjnie przesiadam się na Silverkę. 
Za jakiś czas napiszę coś więcej o samej maszynie.

No właśnie, wspominając mój zakup maszyny, chciałam poznać Wasze zdanie, jak sądzicie: czy szycie, handmade, jest niezbyt popularnym hobby, czy może cieszy się coraz większą popularnością?



Pozdrawiam i czekam na wasze opinie, 
Nici

02 września 2013

Bluzka z baskinką na podstawie wykroju 133 z Burdy 8/2012



Od mojego poprzedniego posta minął ponad miesiąc.
Przyczyn tego stanu rzeczy jest kilka, które to pozwolę sobie kolejno przedstawić w sposób obrazowy. 
Otóż odpowiedzialność ponosi tu (bo przecież nie ja jestem winowajcą, a gdzieżby tam!):


Przyczyna nr 1
Przyczyna nr 2

Przyczyna nr 3


  Czas ostatnio biegnie mi jak oszalały!
  Nie po to jednak się tu pojawiam by sobie zrzędzić na brak czasu, a po to, by pokazać co i jak można sobie własnymi rękami zrobić ("O! tymi ręcoma co tu piszą! O!").
Tak więc może teraz skrobnę tu słów kilka o moim ostatnim uszytku. 
Zacznę od tego, że generalnie zaliczam go do udanych. W mym mniemaniu udanych, bo koleżanka bluzkę skomentowała następującymi słowami: "sama to uszyłaś? - widać" i wciąż nie wiem, czy cieszyć się z komplementu, czy nie, czy w ogóle jakoś konkretnie mam się z tymi słowami czuć. 
W każdym razie Nici ciągle niezłomnie pozostaje z gatunku tych, którzy się w swoich uszytkach chodzić nie wstydzą, bez względu na to, czy jest z czego być dumnym, czy też nie.
Białe bluzki latem to to, co tygryski lubią najbardziej (zaraz po spódnicach z koła!). Pasują do wszystkiego, kolor też sprzyja panującej wokół aurze. Nic tylko szyć! i nosić często, bo lato już nogi bierze za pas.
Tę bluzkę pokazuję Wam jako ostatni przebłysk odchodzącego już lata. Kolejne uszytki będą już typowo jesienne. Mam nadzieję!
   Wykorzystana tkanina to cienkie płótno, wyszperane w tkaninowych zapasach teściowej.
  Do uszycia prezentowanej bluzki wykorzystałam wykrój na górę sukienki nr 133 z Burdy 8/2012, którą pokazywałam tutaj. Pozbawiłam ją rękawków, podkroje pach wykończyłam odszyciem.
  Dolna część, czyli popularna dzisiaj baskinka, to nic innego jak konstrukcja z koła. 
  Jak dokonać obliczeń niezbędnych do wykonania takiej baskinki pokazuje O-rety pod tym linkiem (całe koło bądź 1/2 koła), a jeśli Ci się zamarzy jakiś inny wycinek koła, można skorzystać z arkusza do wykonywania obliczeń, który udostępnia Papavero w tym miejscu. Dół baskinki wykończyłam metodą baby hem.


Skrojone wszystkie częsci bluzki + odszycia, z którymi musiałam trochę pokombinować,
bo tkaniny było nieco za mało


Trochę czasu spędzonego przy maszynie i oto efekt końcowy. Tak wyglądała bluzka z baskinką w ostatnie niedzielne popołudnie przy pięknej, ostatnio odrestaurowanej Casablance.


Bluzka z baskinką








Uczesz się, jak Ty wyglądasz! - rzekł fotograf.









Pozdrawiam i do kolejnego postu!
Nici