Kilka dni temu w blogosferze związanej z tematyką krawiectwa i handmade iście zawrzało.
Nowe posty pojawiały się jak grzyby po deszczu, wpisy na forum zasypywały skrzynkę pocztową.
No dobra, może z tym wrzeniem to trochę koloryzuję (chciałam nieco podgrzać atmosferę), z pewnością nie było to to, co działo się z związku z tatarem pewnej znanej firmy i jego testem na żywo autorstwa blogera paei100, ale temat ten ciągle się przewijał to tu, to tam.
Cóż wzbudziło znaczne zainteresowanie wśród blogujących szyjących?
Cóż wzbudziło znaczne zainteresowanie wśród blogujących szyjących?
Otóż moi mili Państwo, w Lidlu miały się pojawić maszyny do szycia marki Silvercrest, czyli w opinii wielu internautek i zarazem użytkowniczek owego przybytku, tanie i solidne maszyny do użytku domowego.
Ten, kto w branży nie siedzi (i żeby nie było, nie siedzę w niej i ja - póki co ;-), może nie wiedzieć, że maszyny te podbiły serca domorosłych krawcowych przełożeniem jakości urządzenia do jego ceny.
Ostatnio przeprowadzałam badania rynku, i żadna z maszyn, które mnie interesowały, nie posiadała tylu funkcji, w takiej cenie. Rozważałam zakup Janome 525S, Singera Heavy Duty 5511, bądź Izabelli Łucznika.
Okazja nadarzała się więc niebywała, bo maszyna Silvercrest to nie jest produkt, który regularnie pojawia się w ofercie tej sieci marketów.
Za cenę 329 zł można więc od 19 września 2013 r. nabyć maszynę, która posiada wolne ramię, funkcję szycia wstecz, 33 ściegi użytkowe, czterostopniowe obszywanie dziurki, zestaw 4 stopek, regulację napięcia górnej, a także dolnej nitki. Do tego 3 lata gwarancji - no cud, miód i malina.
Żal nie brać!
Pamiętając o historiach blogerek posiadających maszynę Silvecrest, w czwartek o godzinie 7.50 żwawo pomaszerowałam pod sklep.
Już liczba osób oczekujących przed wejściem mnie lekko zmieszała.
Na otwarcie sklepu czekało już jakieś kilkadziesiąt osób, niczym studenci w autobusie podmiejskim w trakcie Kortowiady, ciasno stłoczonych tuż przed drzwiami.
Godzina "0" wybiła, drzwi się otworzyły a owa zbita masa ludzka wlała się do sklepu. Podążając coraz szybszym krokiem zaatakowała wszystkie trzy alejki. Pełno kobiet, potencjalnie zainteresowanych - z mojego punktu widzenia - kupnem owej maszyny.
Pomyślałam tylko, że już po ptakach, pchać się czy walczyć nie będę, trudno, albo kupię albo nie. Zdążyłam już nawet zadzwonić do męża i podnieść pomarańczowy alarm (był planem "B" na zakup maszyny w innym sklepie :-P).
Poczekałam więc spokojnie aż przepychanki ustaną (niektórzy próbowali wprowadzić wózki) i weszłam z grupą ludzi czekających na wejście w drugiej kolejności. Podeszłam do koszy i oczom nie wierzę - wszyscy grzebią w jakiś ubraniach, maszyn nikt nie rusza. Stoi sobie równiutka kolumna pudełek i nikt, nikt nawet nie spojrzy w ich stronę.
Wyobraźcie sobie teraz jaki uśmiech pojawił się w tym momencie na moich ustach. O tak, z pełną prezentacją uzębienia.
Spokojnie podeszłam, wybrałam sobie jedno pudełko + zestaw akcesoriów i ciągle się uśmiechając podreptałam do kasy.
W tle drugiego zdjęcia widać Victorię, ale bezapelacyjnie przesiadam się na Silverkę.
Za jakiś czas napiszę coś więcej o samej maszynie.
No właśnie, wspominając mój zakup maszyny, chciałam poznać Wasze zdanie, jak sądzicie: czy szycie, handmade, jest niezbyt popularnym hobby, czy może cieszy się coraz większą popularnością?
Pozdrawiam i czekam na wasze opinie,
Nici